wtorek, 29 stycznia 2013

O tym, że samo nic się nie zmieni....

Dawno już myślałam wertując posty i komentarze facebookowe, że Armagedon, to nie będzie fala Tsunami, kula ognia, ani tez ogień piekielny, który nas pochłonie... Prawdziwy Armagedon, to dzień, w którym ktoś skasuje FaceBoga. Przerażające i zadziwiające, że po nastu latach palenia mogę cały dzień nie spalić papierosa, ale fb muszę wejść średnio kilka (naście)razy dziennie. Nawet kiedy mówię-dość, taki piękny dzień, czas ruszyć na spacer, zrobić coś fajnego, po chwili zerkam bezwiednie na fb zainstalowany w telefonie...

Życie wirtualne, to całkiem wygodne życie. Łączysz się kiedy i na ile chcesz wiedząc, że zawsze kogoś spotkasz po drugiej stronie monitora... Jedni mają wolne, inni nie pracują, jeszcze inni zwyczajnie się nudzą, albo podpatrują ukradkiem życie toczące się w danej grupie podczas pracy. Jednym słowem-spotykam ludzi  uzależnionych podobnie do mnie.Mimo iż słowo "uzależnienie" brzmi może przesadnie, wcale przesadne nie jest... Skąd inaczej wiedziałabym tyle o zupełnie zdawałoby się obcej osobie? Coraz częściej wolny wieczór z mężem spędzam przed monitorem  pisząc i komentując pisanie innych... Później marudzę, że kolejny weekend minął tak samo i że nic się nie zmienia, a ja przecież tak lubię zmiany... Lubię, tylko nie robię nic by coś zmieniać...

Internet to zbyt powszechne zjawisko, by usiłować na siłę się od niego odciąć. To byt cenne źródło informacji i zbyt wielkie okno na świat, by je sobie odbierać w imię wzniosłych idei, dlatego wcale nie zamierzam tego robić. Zamierzam natomiast powrócić do zajęć i pasji, które kiedyś wypełniały główną część mojego wolnego czasu. Jak nietrudno się domyślić, ograniczy to moje wysiadywanie przed monitorem i wypatrywanie nowych powiadomień. Wcale mi z tego powodu nie jest przykro, wręcz przeciwnie, znów doczekałam się czasu, kiedy dobra książka czytana jest jednym tchem, a niewyspane oczy rano świadczą o wlepianiu wzroku w kartki, a nie w monitor... Czasu kiedy pisanie znowu jest przyjemnością, kiedy na spacery zabieram aparat.... :) To dobry czas, szczególnie przy chorobach, które zbyt często odbierają chęci na cokolwiek, dlatego chłonę i idę, nie zatrzymuję się i nie zastanawiam. Zmuszam się do działania, bo siedząc nic w życiu nie zmienię, a ja zbyt wiele mam w głowie pomysłów żeby nic nie robić.

Jeżeli będę do tyłu z życiem innych, trudno, wiem, że dzięki temu będę do przodu z własnym życiem. Wierzę, że ci,  których cenię zostaną, nie znikną, nie rozpłyną się, kiedy czasem będzie mnie mniej niż więcej.  Przecież nie to jest wyznacznikiem fajności... Fajny człowiek zaraża pozytywnym nastawieniem, działaniem i uśmiechem, pokonuje słabości i się rozwija. Ja walczę o chęci do życia i działania i znowu chcę być fajna, przede wszystkim dla siebie, nie tylko dla innych...

Zimno mi w stopy i dłonie, Nadia zjada drugiego gofra, od którego język ucieka mi wiadomo gdzie.... Czas na wieczorny podbój miasta z aparatem firmowym. Do miłego :)

1 komentarz:

  1. Bardzo dobry temat - do tego, całkowicie się z Tobą zgadzam :)

    OdpowiedzUsuń